Ondrasza na swoim cudownym blogu (
tutaj) przyznała mi wyróżnienie, bardzo dziękuję!
Zazwyczaj unikam, uciekam i wykręcam się... Zdecydowałam, że nie będę pisać o swoich prywatnych sprawach, wystarczy to co przemyka między linijkami. Ale Ondrasza zapytała nie o liczbę dzieci, kotów i mężów, ale o źródło inspiracji i początki pasji ogrodowej o to za co kochamy naturę i ogrody...
Bardzo mi się to spodobało, zapadłam się we wspomnieniach....
Pierwsze, niezbyt chlubne wspomnienie, ale trudno: z biologią w podstawówce nie było mi po drodze. Pierwszą wielką dwóję dostałam za milczenie zamiast opowieści o tym jak trawi krowa. To było chyba w czwartej klasie, dobrze wiedziałam, że krowa trawi w swoich licznych żołądkach, miesza, przeżuwa i robi różne obrzydliwe rzeczy, których, uznałam, opowiadać publicznie nie będę. Milczałam więc dzielnie, co zakończyło się nie tylko dwóją, ale wielką awanturą w domu... Potem w liceum poległam nie raz, np. na asymilacji dwutlenku węgla i rysowaniu wzoru strukturalnego DNA, nie przyznałam się więc nikomu, że marzę o studiowaniu biologii! Na maturze z biologii, dzięki Bogu, był cykl życiowy chełbii modrej i mchu płonnika, więc bez problemu - piąteczka! A potem wielka porażka na strasznym zadaniu z chemii na egzaminie wstępnym. Nie dostałam się więc na studia biologiczne, marzyłam o bukieciarstwie, rodzina krzyczała, proponując jakiekolwiek studia w postaci farmacji, to było trudne... Przez rok pracowałam zatem w laboratorium ucząc się od nowa i biologii i chemii i powtarzając egzamin wstępny. Utwierdziłam się wtedy, że biologia to jest to! Na pierwszym roku nie wiedziałam co podoba mi się najbardziej, myślałam o algologii (czyli nauce o glonach), potem zachłysnęłam się biologią komórki i biochemią. Ostatecznie pracę magisterską zrobiłam badając szlaki przemian związków o skomplikowanych nazwach w siewkach asparagusów i bakłażanów....
Kolejne wspomnienie ze studiów to ćwiczenia terenowe: liczenie ptaków, oznaczanie roślin, wyławianie bezkręgowców z jeziora, chodzenie boso po torfowisku, nocne łowienie ryb...
Inne ważne wspomnienie to praca w laboratorium, buteleczki, roztwory, pomiary...naturalną konsekwencją był doktorat i uczenie studentów. I znowu, wcale nie botanika, ale biologia komórki, zwierzęta (szczury)...
A po doktoracie stwierdziłam, że teraz przyszedł czas na poświęcenie większej energii na to co naprawdę lubię, więc wróciłam do marzeń o ogrodzie, znowu zmieniłam zakres pracy, zaczęłam pisać artykuły ogrodnicze, gospodarując jedynie na dwóch balkonach w centrum Warszawy. Po kolejnych kilku latach, podjęłam męska decyzję, sprzedałam mieszkanie i te dwa małe balkony, kupiłam dom z ogrodem i już...W zasadzie nie już koniec tylko już nowy początek...
Byłam tak zdeterminowana, że skrzynki z sadzonkami do ogrodu stały na tych balkonach warstwami zanim kupiłam dom, mój dobry wymarzony dom, który oczywiście chciał kupić ktoś inny, ale potem zrezygnował i właśnie wtedy ktoś postanowił kupić moje mieszkanie. Więc mam swój wymarzony dom i ogród...
I wcale nie było jak w bajce...Ale to pomijamy....Nie piszemy o złych ludziach, złych wydarzeniach, trudnych chwilach zwątpienia...
W międzyczasie przypomniałam sobie, że kiedyś marzyłam o byciu biologiem terenowym, kupiłam kalosze i lornetkę i wróciłam do przyrodniczych wyjazdów terenowych. Przypomniałam sobie, że lubię uczyć, więc uczę nauczycieli, jeżdżąc po Polsce, odwiedzając ciekawe miejsca. Uczę też młodzież, szczęśliwie nie w szkolnej rutynie, przekonując, że jedna dwója nie przekreśla szans na ciekawe życie...
W dzieciństwie czytywałam, znałam na pamięć książki o uprawie roślin z babcinej biblioteczki, potem sama takie konsultowałam. Nie lubiłam albo podziwiałam moje kolejne nauczycielki, teraz kształcę nauczycieli, pisze programy nauczania i podręczniki...
A ponieważ nigdy nie zajmuję się tylko jedną rzeczą, to uczestniczę w wielu innych projektach edukacyjnych, przyrodniczych, naukowych, co pozwala na odwiedzanie kolejnych pięknych miejsc, ogrodów, rezerwatów, skansenów... W pewnym sensie, dostałam więcej niż chciałam, zajmuję się tak pasjonującymi sprawami, ani przez chwilę nie żałuję życiowych zakrętów, które sprawiły, że nie zostałam florystką, ani profesorem od glonów, tak jak kiedyś marzyłam....
Mam dorosłą córkę humanistkę, nie-męża sceptyka ogrodniczego, siedem kotów, dwa psy i wiele planów... Naturę kocham za spokój, za ciszę, za trwałość i za bezkres...
Ondraszo, czy wystarczy? A jakie są Wasze początki pasji?