Zima.
Gdy wracamy do domu wieczorem, jedziemy w śnieżycy, śnieg sypie w okna prawie poziomo. Za Warszawą ulice są już mniej odśnieżone, drzewa malowniczo obsypane białym puchem. Samochód trochę bardziej tańczy na ulicy niż w mieście, chodników prawie nie widać.
Nasz ogród jest jeszcze bardziej magiczny.
W przedogródku mam dwa płaczące świerki: odm. Pendula i Inversa, które otulone śniegiem są jeszcze bardziej wiotkie niż w lecie.

Na liściach ognika i rododendronów leżą białe poduszki.

Z boku ogrodu, gałązki dereni rysują się na śniegu jak grafiki.

Rano zamiast magicznych obrazków jest plucha i kapie z dachu. A zza okna czuję przenikliwe spojrzenie, które mówi: wpuść szybko, bo łapki zmokły...

Zima.