STRONY MOJEGO OGRODU:

29 lip 2016

Migawki zza płotu: bieszczadzkie ogrody...

Mieszkając w miastach, miasteczkach czy na przedmieściach planujemy swoje ogrody dość przyjemnościowo. Nie muszą już być dla nas jedynym źródłem warzyw i owoców, tak jak kiedyś i tak jak jest do dziś w miejscach bardziej odległych od cywilizacji. Takie właśnie, można powiedzieć samowystarczalne ogrody, widziałam w czasie naszych urlopowych wędrówek po słowackiej stronie Bieszczad...
Okolica, w której spędzaliśmy wakacje była doszczętnie zniszczona podczas długich walk podczas I wojny światowej. Budynki mieszkalne zostały po prostu zrujnowane, a w ramach ustaleń warunków zakończenia wojny, rosyjscy jeńcy musieli je odbudować. W kolejnych wsiach, dominują więc stare, prawie stuletnie "chyże" łączące część mieszkalną, często z elegancką werandą, z częścią gospodarczą. Inaczej niż u nas, tutaj praktycznie wszystkie domy są murowane, często z szarych, glinianych cegieł.
Także tutaj, większość młodych ludzi pracuje gdzieś indziej, w starych domach zostali przede wszystkim starzy mieszkańcy, którzy żyją w sposób bardzo silnie związany z otoczeniem. Większość gospodarstw jest samowystarczalna w zakresie warzywno-owocowym, przy każdym gospodarstwie widzimy pięknie rozplanowane i duże warzywniki.
Dla mnie, znakiem tego, że są to ogrody podgórskie są tyczki z fasolą, której prawie się nie widuje na Mazowszu. W okolicach Krakowa, Przemyśla i w górskich dolinach, prawie każdy warzywnik ma swój zagon fasolowy. Często towarzyszy mu grządka kukurydzy albo kilka słoneczników.
Do tego koper, cebula, i kwiaty najprostsze: cynie, nagietki i maki. Często w cudownej uprawie współrzędnej, często w chaosie różnorodności...
Znakiem współczesności są grządki z pomidorami, często odsłaniane jedynie w ciepłe i bezdeszczowe dni. Resztę sezonu spędzają w inspektach szklanych (ze starych okien) lub foliowych (wariant bardziej nowoczesny). Ciekawa jestem jak jest z ich dojrzewaniem, w tych niełatwych warunkach klimatycznych...
Poza szerokim zestawem warzywnym, w każdym ogrodzie jest sad. Uprawiane są podstawowe odmiany jabłoni, rzadziej śliwy i sporo czereśni. Drzewa, nawet w opuszczonych sadach, rodzą obficie dając malutkie i smaczne owoce.
Opowieści zebrane przez etnobotaników wskazują, że po wyjątkowo mroźnych zimach, spożywano nie tylko owoce, ale także żywicę pozyskiwaną ze śliw i czereśni. Ponieważ trudno było liczyć na bardzo obfite zbiory owoców, wszyscy zbierali owoce leśne; borówki, maliny, ale także owoce dzikiej róży, czeremchy czy kaliny. Były one suszone, zalewane miodem lub zasypywane cukrem, a niekiedy zalewane "denaturką" (w wersji dla dorosłych, oczywiście!).
Przy domach cieszą oko proste rabaty dekoracyjne. O tej porze roku królują na nich cynie i floksy...
W niektórych ogrodach wypatrzymy nowości: trawy ozdobne, hortensje, lawendę. Nie są jednak częste. Tutaj ogród musi być dawać efekt praktyczny, a nie dostarczać dodatkowej pracy.
Mieszkańcy kultywują tradycje wykorzystywania w kuchni dzikich roślin. Obecnie przede wszystkim spożywane są owoce, zioła czy grzyby. Przed II wojną światową powszechne było zbieranie bukwi - orzeszków bukowych, a także młodych liści buku, pokrzywy, mniszka, podbiału, szczawiu i wielu innych, zapomnianych już dziś roślin. Niekiedy spożywano także pąki i kwiatostany sosny a także pieczone szyszki świerkowe. Dla wzmocnienia sięgano nie tylko po napary ziołowe, ale także soki z brzozy, klonu i wiśni.
Życie tutaj nie było łatwe, o czym trochę żartobliwie przypominają nam nawet dziś stojące w ogrodzie samochody, pozwalające wyjechać ze wsi przy każdej pogodzie...
Muszę przyznać, że te ogrody zrobiły na mnie duże wrażenie. Przede wszystkim ogromem pracy, który jest wkładany aby w tych trudnych warunkach mieć własne plony i żyć w zgodzie z naturą. Nie dla mody, nie dla pochwał czy like'ów ale dla codziennego życia.
 
***
 
Informacje etno-botaniczno-historyczne zaczerpnęłam z wyjątkowo ciekawej książki pana Adama Szarego "Tajemnice bieszczadzkich roślin wczoraj i dziś", wyd. Carpathia, Rzeszów 2015


 

16 lip 2016

Lipiec w naszym ogrodzie: kwiaty i zieleń...

Nasz ogród nie jest minimalistyczny, nie jest też uporządkowany. Jest bardzo bogaty w różne rośliny, mamy w nim i nieliczne drzewa owocowe i mnóstwo krzewów i byliny. W lecie, nasz dom i ogród to oaza zieleni, gąszcz roślin i kwiatów. Zapraszam na dzisiejszą listę obecności...
Jedno z nielicznych miejsc, gdzie możliwe jest zrobienie "szerokiego kadru". Pomiędzy liśćmi traw a tawułą, floksami i astrami jest spadek dawnego zjazdu do garażu. Teraz można tam tylko spaść, zjechać się nie da. Posadziłam więc dwie hortensje, kilka jałowców, trawy ozdobne, dosiały się maliny i mamy tylko wąską ścieżkę gospodarczą do śmietnika i rozdrabniarki.
Pod starymi wiśniami ciągnie się rabata kwiatowa. Zaczynamy od amarantowych floksów:
Zebrałam tu większość floksów z całego ogrodu, dokupiłam kilka starych odmian na targu i jest floksowisko! A dzieci naszych floksów mieszkają w sąsiednich ogrodach i robią wyścigi, które bardziej kontrastowe ! O floksach pisałam tu w 2014 (klik) i 2015 (klik). 
Odrobinkę dalej mam kolekcję peoniową, która o tej porze roku nie jest bardzo dekoracyjna. Pomiędzy peoniami dosadziłam kilka różnych lilii, częściowo kupionych na wyprzedaży, częściowo bardzo wyczekanych. Po raz pierwszy zakwitła cudowna podwójna lilia tygrysia, oj jak się cieszę!
 
Lilie tygrysie sprawują się u nas całkiem dobrze, kwitną i zimują bez problemu. Mam już kilka żółtych, ale ponieważ zapomniałam, że kupiłam podwójną pomarańczkę, bardzo się z niej cieszę! Dla odmiany, żółta ma tylko kilka ale wyjątkowo dużych kwiatów, które ciężko jest profesjonalnie podeprzeć, więc troszkę spuściły główki po deszczach...
Od wielu lat sadzę na rabatach lilie mieszańcowe OT. Pisałam już o nich tutaj - rok 2009 (klik) pokazując oszałamiające zdjęcia. Niestety, nie wszystkie dobrze zimują i powtarzają kwitnienie. Cieszymy się zatem tym co mamy, planując kolejne zakupy na kolejną wiosnę...
Kolejna część rabaty kwiatowej to zestaw jeżówkowo-werbenowo-różany, opuszczony zimą przez piękne miskanty - w ubiegłym roku wyglądał tak (klik). Szczęśliwie w życiu jest równowaga i stratę miskantów równoważy nam poletko własnych siewek werbeny patagońskiej, które po ostatnich deszczach rosną jak małe krzewy... Spodziewam się, że w sierpniu będzie tu werbenowisko!
Kilka kroków dalej mamy jeżowisko. Odmiany wyrafinowane, żółte i cudaczne u nas nie zimują, natomiast zwyklaki stały się królowymi. Na jesieni rozsadzimy je dalej od siebie, choć nie wiem gdzie znajdę im więcej miejsca. A teraz jest tam dużo amarantu...
Wszystko wskazuje na to, że amarant jest u nas kolorem lipca! W sierpniu przyjdzie czas na żółcie i pomarańcze, a teraz faktycznie jest różowo-pąsowo-amarantowo. Dorzućmy jeszcze okrywowe róże z poprzedniego posta...
 
I można powiedzieć, że poranny ogrodowy obchód zakończony. Jest zielono, jest kwietnie, jest bardzo, bardzo żywo... Serdeczności!
 
 
 
 

9 lip 2016

Lipiec w naszym ogrodzie: liliowce i róże

Pierwsze dni lipca w naszym ogrodzie są kwietne. Stopniowo rozkwitają kwiaty lata, u nas to głównie liliowce i róże...
Ten rok nie jest bardzo udany, jeśli chodzi o kwiaty. Straciliśmy wiele krzaczków róż i wszystkie budleje. Tym bardziej cieszę się z kwitnienia starych, już kilkuletnich róż. Na zdjęciu powyżej - jedna z moich ulubionych - polska odmiana Jarocin, amarantowa i pełna wigoru. Poniżej, róża bezodmianowa, kupiona wiele lat temu w supermarkecie jako "biała". Kwitnie co roku i choć nie jest wyjątkowo piękna, to cenię jej bezproblemowość...
Na mojej różance straciłam kilka pięknych róż tej zimy. W ich miejsce, posadziłam odmiany bardzo odporne, okrywowe. Mają bardzo proste, pięciopłatkowe kwiaty. Mam nadzieję, że sprawdzą się i zostaną u nas na dłużej. To odmiana Stadt Rom, o kontrastowo amarantowych kwiatach...
Ta odmiana jest tak niska, że po prostu zatopiła się w otaczających ją kępkach kocimiętki... To jedna z najniższych róż okrywowych, po prostu liliputek...
Na różance straciliśmy też ubiegłoroczne rozrośnięte krzaczki lawendowe, posadziliśmy więc młodzież, która dopiero się rozkręca...
Natomiast na rabacie kwiatowej, o tej porze roku królują liliowce. Mam ich wiele odmian, małych i dużych, porozrastanych w wielkie kępy. Co prawda ich liście troszkę chorują, ale kwiaty są piękne...
Po wielu latach kolekcjonowania, nie mogę się zdecydować, która z odmian podoba mi się najbardziej. A może po prostu wszystkie...
Nawet te najzwyklejsze, tworzą ciekawe kolorowe akcenty w bardzo zielonym ogrodzie...
A poza różami i liliowcami do kwitnienia szykują się hortensje i jeżówki. Ogród wchodzi w odsłonę typowo letnią...

5 lip 2016

Macie Ochotę na łąki kwietne?

Coraz częściej mówimy, piszemy i czytamy o łąkach kwietnych jako alternatywie dla trawników. Wiele osób zakłada łąki w swoich ogrodach, pojawiają się też w miejscach publicznych. Również na naszym, uniwersyteckim terenie na Ochocie mamy łąkę kwietną.
 
Na odsłoniętym z darni fragmencie trawnika, w kwietniu wysiano mieszankę roślin łąkowych, które kwitną stopniowo, w kolejnych tygodniach. Jako pierwsze zakwitły delikatne błękitne lny, które teraz mają już kuleczki z nasionami.
Po lnach, przyszedł czas na rumianki, dzięki którym łąka z niebieskiego dywanu, stała się biała.
I tak, nawet niewielki skrawek wielokolorowej łączki dodaje życia do otoczenia nowoczesnych budynków na kampusie Ochota.
Miło popatrzeć, że spory fragment trawnika na jednej z najbardziej ruchliwych ulic w okolicy- Trasie Łazienkowskiej, także obsiano łąką kwietną. Jest ona bardzo różnorodna, wielogatunkowa. Dominującymi teraz kwiatami są rozmaite ślazowate, o których często zapominamy, skupiając się na większych i dorodniejszych kuzynkach malwach...
 
Także i w naszej łące ich fioletowo-różowe kwiaty są obecne...
Jak widać, można, naprawdę można mieć choćby niewielką służbową łąkę kwietną. Warto myśleć o tym, żeby tereny przy naszych miejscach pracy nie były tylko jednolitymi i trudnymi w utrzymaniu trawnikami, ale mogły dawać radość nam i pożytek owadom...